Kolejny dzień bez Adgara i Elsy. Na dodatek Idun zamknęła się w swoim pokoju, a Jack najzwyczajniej w świecie gdzieś wybył, zostawiając mnie bez zajęcia.
No jak tak można?! Mnie? Zostawić? Samą? No cholera!
Westchnęłam i odbiłam się dłońmi od kołdry. Nawet Vincenta nie ma - ma wolny dzień. Z nudów zaczęłam się krzątać po posiadłości, parę razy się gubiąc - dom jest O.G.R.O.M.N.Y.!
A może by tak wyjść do ludzi zamiast siedzieć jak Elsa, wiecznie w domu? Tak, tak będzie najlepiej!
Wróciłam szybkim krokiem do pokoju. Zmieniłam ciuchy na takie, w których można się pokazać ludziom (czyt. granatowa sukienka lekko ponad kolana ze stopniowo przechodzącą, czarną górą, czarna jeansowa kurteczka i botki do połowy łydek na wysokim obcasie), zwinęłam swoją czarną torebkę ze złotymi wykończeniami i udałam się do lustra, stawiając włosy na lakier do góry, przyozdabiając je ciemno granatową opaską. Nałożyłam lekki (jak na mnie) makijaż (czyt. siną szminkę, czarny tusz, eyeliner i cień, zero podkładu i korektora) i byłam gotowa do wyjścia.
Wzięłam jeszcze swoje słuchawki i wyszłam na ulicę, rozglądając się. Po lewo zobaczyłam zarysy jakichś budynków, i to całkiem nie daleko, więc postanowiłam udać się w tamtą stronę.
***
Spacer trwał sześć piosenek po pięć minut i jedną trzyminutową. Miasteczko może nie zachęcało swoim wyglądem, ale raz odejdę od swoich zwyczajów i pobłąkam się w te i w tamtą stronę. Opiszę jedynie ciekawe sytuacje...
Po ok. dziesięciu minutach spacerowania, zapatrzona w piękną, czarną bluzkę z galaxy krzyżem, wpadłam na kogoś i prawie zaryłam tyłkiem o chodnik. Jednak osobnik szybko mnie złapał, a po jego uchwycie wiedziałam, że był chłopakiem.
Młodym. I silnym.
Podniosłam wzrok. Był bardzo przystojny i w moim typie - włosy do końca szyi z grzywką opadającą na oczy, zasłaniając przy tym jedno, piercing w brwi i tatuaż, który ten chłopak miał na całej lewej ręce, która była przyjemnie dla oka umięśniona. Tak samo druga ręka, a tors zasłaniał mi czarny podkoszulek chłopaka. Miał także czarne, podarte jeansy (nie rurki) i czarne adidasy.
- Nic ci się nie stało? - zapytał. Głos też miał niczego sobie, pasujący do jego wyglądu - niski ale nie za bardzo... nie umiem opisywać głosu, sorry bardzo!
- Nic, ale uważaj, gdzie stajesz. Masz szczęście że nic nie niosłam ze sobą do picia, bo te świetne jeansy poszłyby do śmietnika. - odparłam z uśmiechem.
- Zabawna jesteś. - powiedział (wiem, że to nie prawda ~I.Q.~). - Jesteś tu sama?
- Tak, a co?
- Miałabyś ochotę na lody?
- Tak, a co?
- Ale wiesz... mi chodzi o takie zimne, co w lodziarni się kupuje..
- Wiem, zboczuchu. - tryksnęłam go łokciem w ramię.
Co nie było zbyt łatwe. Chłopak był ode mnie wyższy o głowę, a gdybym zdjęła botki doszłoby jeszcze pół takiej głowy.
***
Po chwili siedzieliśmy w lodziarni i żywo rozmawialiśmy. Popijałam czekoladowy sheake (nwm jak się to pisze xD ~I.Q.~), słuchając historii o jego ósmym tatuażu.
- Tommy.. - zaczęłam z uśmiechem.
Przedstawiliśmy się sobie, oczywiście. Zmiękczyłam jego imię Tom, bo jakieś za poważne mi się wydawało...
- Tak, Evcia? - oddał uśmiech.
- Też chcę tatuaż.. - mruknęłam, grzebiąc słomką w ogromnej szklance.
- Mogę ci polecić salon tatuażu w miejscowości obok. Robią lepsze tatuaże i biorą mniej niż tu. Jeśli chcesz, mogę się tam wybrać z tobą. Na przykład pojedziemy moim motorem.
- Będziesz jechał na tylnim kole, a ja będę piszczeć że zaraz zlecę... - rozmarzyłam się, nie dając tego po sobie poznać.
On tylko się zaśmiał.
Rozmawialiśmy jeszcze długo. Dowiedziałam się, że Tommy jest z bogatej rodziny i jest jedynakiem. Jejku, jak ja mu zazdroszczę... zignorujmy fakt, że bez Elsy mi się nudzi, bo nie ma się z kogo ponabijać.
Ale niestety, ktoś musiał przerwać mi miłą pogadankę swoim tańcem godowym na środku placu.
- Słuchaj, Tommy, tak się składa, że woźnica, o którym ci opowiadałam, tańczy kankana na placu za tobą. Może wezmę go i zaprowadzę z powrotem do domu?
- Puszczę cię pod dwoma warunkami.
Oparłam się o stół nadgarstkami.
- Jeden - chcę twój numer. Dwa - jak zadzwonię, masz odebrać.
Zaśmiałam się, ale się zgodziłam. Po chwili ciągnęłam Jacka za kaptur bluzy w stronę domu, czuć było od niego alkohol na kilometr!
Kiedy wrzuciłam go do stajni, usłyszałam rżenie (???) konia i dźwięk galopu gdzieś zza stajni.
- Na zaćmienie księżyca, błagam was!
Nie przebierając się w strój do jazdy konno, wskoczyłam na konia, który wtedy mi się spodobał i ruszyłam tropem Jacka.
***
Kilka razy prawie zleciałam/walnęłam twarzą w gałąź/przewróciłam konia, ale udało nam się dojechać za Jackiem do jakiegoś domu w jednym kawałku.
Kiedy stanęłam w progu, zamarłam.
Jack stał i trzymał Elsę w mocnym uścisku, nie chcąc jej puścić. Strzeliłam mimowolnie lodem w ich stronę, rozdzielając ich.
- Nie. Dotykaj. Jacka. Ty. -censored-.! - wrzasnęłam na siostrę, która się tylko skuliła z głową opuszczoną w dół. - Najpierw -censored- -censored- wie gdzie, a teraz -censored- się do niego?!
- Evi, to nie tak, to on na mnie zleciał! - siostra próbowała się tłumaczyć.
- Inaczej to wyglądało. Nie pogrążaj się, Elso! I jazda do domu! Oboje!
Zignorowałam kompletnie właścicielkę domu i wypchnęłam Jacka i Elsę na zewnątrz. Białowłosego przełożyłam se przed sobą na koniu, łapiąc lejce rumaka na którym przyjechał, a moja tchórzliwa siostra człapała za mną x jakimś przesadzenie słodkim konikiem o za jasnym umaszczeniu. Zdecydowanie. Za. Jasnym.
---
Dobra noc, Duszyczki xD
Wika zwariować, Wika dodawać rozdział późna noc xD
I Wika iść spanie bo Wika gadać jaskiniowiec JLayPL XD
Pozdrawiać i
Dobranoc!
~Infernal Queen~
poniedziałek, 18 stycznia 2016
Rozdział 10 ,, Jedyny powód ''
Szłam po kamiennych schodkach aż do samej skałki za wodospadem. Kiedy tam dotarłam stanęłam jak słup soli.
Było tam wejście zasłonięte przeróżną roślinnością. Kiedy odsłoniłam zielono-brązowe liany zobaczyłam piękną polanę. Zdziwiło mnie, że tam jest jasno. Przecież tam nie ma nieba tylko są skały. To jest nie logiczne! Dobra nie ważne...
Zaczęłam iść powoli i spojrzałam w dół. Jest tu pełno głazów i skał pomiędzy którymi rósł mięciutki mech. Ostre i strome odłamki prowadziły ziemię. Zobaczyłam, że na jednej z szaro-brązowo-czarnej skale był piękny motyl. Miał brązowe skrzydła z nutką pomarańczy. U góry miał piękne czarne zdobienie z białymi plamkami. Na tułowiu miał odrobinkę niebiesko-zielonego koloru.
Kiedy zeszłam ze skał poczułam, że ta trwa jest inna. Nie mówię już o pięknej zielonej barwie ale o tym, jaka jest miękka. Widać, że żaden człowiek nie był w tym cudownym miejscu. Rozejrzałam się. Po prawej stronie rozciągał się pas drzew a po lewej stronie było małe oczko wodne, które ku mojego zdziwieniu buło krystalicznie czyste. Zauważyłam, że nad nim znajdowała się dziura w ''suficie'' (nie wiem jak to inaczej nazwać) dlatego jest tu światło. Przede mną natomiast były wysokie kamienie a po bokach znowu drzewa. Zaczęłam iść w stronę oczka wodnego. Kiedy doszłam tam, złożyłam swoje ręce w ,,miseczkę'' i napiłam się wody. Nagle usłyszałam jak szeleszczą pobliskie krzewy.
,,Pewnie wiatr ....''-pomyślałam i wzruszyłam ramionami.
Zaczęłam kierować się w stronę wysokich ,,szczytów''. Ciekawe określenie, nieprawdaż? Kiedy tam doszłam zobaczyłam ze z lasku wybiegają śnieżno białe rumaki. Stanęłam w szoku.
Konie? Co. Tu. Robią. Konie? To jest nie możliwe!
Nagle one zebrały się wokół mnie i zaczęły mnie okrążać. Na dodatek galopowały. Nie wiedziałam co się dzieje.
Niedługo potem podbiegł do mnie biały koń z czarną grzywą i czarnym ,,noskiem''.
Byłam naprawdę przerażona. Nie wiedziałam co zrobić. Niepodziewanie on (albo ona) stanął dęba. Krzyknęłam przerażona i cofnęłam się.
- Pomocy!-wydusiłam z siebie, chociaż strach ściskał mi gardło.
Agresywne zwierze chciało na mnie skoczyć ale nagle z kółka wyskoczył inny osobnik... i go zaatakował.
- Mam... dosiąść ciebie? Przecież ja nie umiem jeździć konno!- poinformowałam ją.
Ona nadal była w tej pozycji. Czyli jest uparta...a myślałam, że nie ma bardziej upartej osoby od Frosta.
Po kilku nie udanych próbach udało mi się! Byłam z siebie zadowolona a Spera zaczęła iść po stromej górce. Szybko chwyciłam jej grzywę bo prawie spadłam. Niedługo potem stałyśmy na skałce za wodospadem. Klacz zaczęła się rozglądać a po chwili zaczęła iść po kamiennych schodach. Kiedy dotarłyśmy na ziemię one zniknęły. Westchnęłam jednak po chwili klacz zaczęła galopować a ja prawie z niej zleciałam. Co chwilę mówiłam jej, że ma skręcić a ona mnie rozumiała, z tego się bardzo cieszyłam. Nie wiem kiedy ale dotarłyśmy pod dom Willow. Jakimś cudem zeszłam ze Spery ale spadłam na tyłek.
- Ał...-wstałam.- Poczekaj tu Spera.
Weszłam do domu czarnowłosej a tam, ku mojego zdziwienia był Jack...pijany Jack.
- Siemha Willof ... jakh tam u cjebie?-zapytał kompletnie piany.
- Facet! Daj. Mi spokój! Czemu jak jesteś pijany, to zawsze do mnie idziesz?-krzyknęła ''lekko'' zdenerwowana dziewczyna.
- Bjo tylko u cjebie mogem siem schować bo.. jakby pan Agarr sjem dowiedział tom miał bym psekichane i straciłby pracę...a jakh wies, chcem być blischo Evki - odpowiedział.
Zastanawiałam się, czy wyjść potajemnie czy go nagrać na telefon... Oczywiście, że go nagram! Już miałam wyciągnąć telefon kiedy on na mnie spojrzał. O nie...
- Ooo! Hejka Elsi! Jok tom u cjebie? Jak sje uciekło z domu tjo potem ma się pjenkne życję!-powiedział przybliżając się do mnie.
- Emm.... śmierdzisz -powiedziałam próbując wyrwać się z jego uścisku.
- Oj tam snieżynko! Tjo jest nas najmniesy problem! -powiedział i zaczął całować mi szyję.
- FROST OGARNIJ SIĘ!-wrzasnęłam odsuwając się od niego.
- Njo pienkna! Nje odchodz!-zaczął za mną biec.
- Willow ratuj!-zacząłem biegać po całym domu.
Czarnowłosa zaczęła płakać ze śmiechu. Weź tu człowieku nie zwariuj!
Nagle Jack wszedł na krzesło i zaczął tańczyć makarenę. Ja chyba zwariuję! Niespodziewanie krzesło rozwaliło się a Jack spadł na mnie.
- No hej ślicznootko..-powiedział czarująco - Czy ten pan i pani są w sobie zakochani?...-zanucił.
On mnie przytulił a ja czułam się jak myszka otoczona przez węża Boe Dusiciela...Help. Me!
Moja kumpela w tym czasie ryczała ze śmiechu na podłodze. Ja nie wierzę w ludzkość.
Niespodziewanie, ku mojego zdziwieniu do domu Will weszła Evilla...o matko... mam przekichane....
***********************************************
TA DAM!!!!! Czekam na hejty XDDD No wiki, ciekawe czym nas zaskoczysz w next rozdziale XDDD HMM czekam na komentarze <3
Ps: pomysł z Jackiem na krześle (i jego tańcem) i spadnięcie na El to pomysł Wiki XD
Było tam wejście zasłonięte przeróżną roślinnością. Kiedy odsłoniłam zielono-brązowe liany zobaczyłam piękną polanę. Zdziwiło mnie, że tam jest jasno. Przecież tam nie ma nieba tylko są skały. To jest nie logiczne! Dobra nie ważne...
Zaczęłam iść powoli i spojrzałam w dół. Jest tu pełno głazów i skał pomiędzy którymi rósł mięciutki mech. Ostre i strome odłamki prowadziły ziemię. Zobaczyłam, że na jednej z szaro-brązowo-czarnej skale był piękny motyl. Miał brązowe skrzydła z nutką pomarańczy. U góry miał piękne czarne zdobienie z białymi plamkami. Na tułowiu miał odrobinkę niebiesko-zielonego koloru.
Kiedy zeszłam ze skał poczułam, że ta trwa jest inna. Nie mówię już o pięknej zielonej barwie ale o tym, jaka jest miękka. Widać, że żaden człowiek nie był w tym cudownym miejscu. Rozejrzałam się. Po prawej stronie rozciągał się pas drzew a po lewej stronie było małe oczko wodne, które ku mojego zdziwieniu buło krystalicznie czyste. Zauważyłam, że nad nim znajdowała się dziura w ''suficie'' (nie wiem jak to inaczej nazwać) dlatego jest tu światło. Przede mną natomiast były wysokie kamienie a po bokach znowu drzewa. Zaczęłam iść w stronę oczka wodnego. Kiedy doszłam tam, złożyłam swoje ręce w ,,miseczkę'' i napiłam się wody. Nagle usłyszałam jak szeleszczą pobliskie krzewy.
,,Pewnie wiatr ....''-pomyślałam i wzruszyłam ramionami.
Zaczęłam kierować się w stronę wysokich ,,szczytów''. Ciekawe określenie, nieprawdaż? Kiedy tam doszłam zobaczyłam ze z lasku wybiegają śnieżno białe rumaki. Stanęłam w szoku.
Nagle one zebrały się wokół mnie i zaczęły mnie okrążać. Na dodatek galopowały. Nie wiedziałam co się dzieje.
( mniej więcej tak, tylko, że jest ich kilka)
Byłam naprawdę przerażona. Nie wiedziałam co zrobić. Niepodziewanie on (albo ona) stanął dęba. Krzyknęłam przerażona i cofnęłam się.
- Pomocy!-wydusiłam z siebie, chociaż strach ściskał mi gardło.
Agresywne zwierze chciało na mnie skoczyć ale nagle z kółka wyskoczył inny osobnik... i go zaatakował.
Nie wiedziałam co się dzieje. Z każdej strony otaczały mnie te piękne a zarazem niebezpieczne zwierzęta. Czułam dumę jak i strach. Widać było, że ten z czarną grzywą wygrywał, pewnie był wodzem tego stada dzikich wierzchowców. Ile ja bym dała aby teraz uciec...
Po jakiś dziesięciu minutach leżenia na ziemie w szoku wygrał napastnik. Zdziwiło mnie to, że reszta uciekła a ich ''król'', który poległ też uciekł. Chciałam wstać i uciec, ale koń który uratował mi życie zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Ukłonił się.
Nie wiedziałam co zrobić. Po chwili jednak on (bądź ona) stanęła obok mnie a ja zauważyłam to, czego nigdy wcześniej nie widziałam u konia. Miała natomiast błękitne oczy! Naprawdę, nigdy nie widziałam siwego konia (bo tak się określa -dop. aut) z błękitnymi oczkami! Wyglądał ona albo ona pięknie! Jednak to nie jedyne, co zauważyłam. Miała na głowie czarną plamę w kształcie serduszka.
(taką jak tu, tylko, że czarną a koń jest biały)
Nie wiem co mnie skusiło ale podeszłam do niej i położyłam dłoń na jej znamieniu. Zauważyłam, że to jest klacz. Była ona naprawdę piękna! Nigdy wcześniej nie widziałam tak oryginalnej klaczy!
Nagle przypomniałam sobie, że w torbie mam jabłko. Od razu je wyciągnęłam i podałam klaczy, która już stała a nie klęczała. Ona od razu zjadła je w całości i zaczęła wesoło parskać i rżeć. Uśmiechnęłam się widząc szczęśliwe zwierze. Po chwili także i ja chciałam zjeść to jabłko ale.... on wytrąciła mi je z ręki.
- Hej! -zdenerwowałam się.- Jestem głodna! Pozbawiłaś mnie jedzenia.
Klacz tylko zaśmiała się po swojemu i zjadła z ziemi moje piękne jabłko.
Przejechałam dłonią po szyi i grzbiecie zwierzęcia.
- Mogę cię jakoś nazwać?-zapytałam a ona, ku mojego zdziwienia pokiwała głową na ,,tak''- Okej... może... Spera?
Kobyła (inne określenie dla klaczy XD ... chyba... dobra nie ważne.. nie mogę się ciągle powtarzać .__. -dop aut) oparła się o mój bark. Było to słodkie. Od razu pogłaskałam ją po główce.
- Ciekawi mnie dlaczego mnie uratowałaś....heh ale mi nie odpowiesz...-westchnęłam.- Wiesz... muszę wracać....
Chciałam już iść ale Spera mnie powstrzymała w taki sposób, że zębami trzymała mnie za bluzkę.
- Ale ja chce do doooooooomu!-westchnęłam.
W tym momencie ona położyła się (po końskiemu, wiecie jak -dop. aut) a ja położyłam się obok niej na brzuchu i zaczęłam głaskać jej policzku a klacz zajadała trawkę. Ona jest taka piękna.
Spędziłam z nią czas aż do zachodu słońca.
- Dobra, Spera ja muszę iść...-powiedziałam jej już setny raz.
Ona była uparta i nie pozwoliła mi wyjść.
- Dobra! Możesz iść ze mną!-krzyknęłam.
Klacz uradowana podbiegła do wyjścia.
- Hej! Nie tak szybko!-zaczęłam biec w jej stronę.
Klacz zatrzymała się i przykucła a ja dobiegłam do niej.- Mam... dosiąść ciebie? Przecież ja nie umiem jeździć konno!- poinformowałam ją.
Ona nadal była w tej pozycji. Czyli jest uparta...a myślałam, że nie ma bardziej upartej osoby od Frosta.
Po kilku nie udanych próbach udało mi się! Byłam z siebie zadowolona a Spera zaczęła iść po stromej górce. Szybko chwyciłam jej grzywę bo prawie spadłam. Niedługo potem stałyśmy na skałce za wodospadem. Klacz zaczęła się rozglądać a po chwili zaczęła iść po kamiennych schodach. Kiedy dotarłyśmy na ziemię one zniknęły. Westchnęłam jednak po chwili klacz zaczęła galopować a ja prawie z niej zleciałam. Co chwilę mówiłam jej, że ma skręcić a ona mnie rozumiała, z tego się bardzo cieszyłam. Nie wiem kiedy ale dotarłyśmy pod dom Willow. Jakimś cudem zeszłam ze Spery ale spadłam na tyłek.
- Ał...-wstałam.- Poczekaj tu Spera.
Weszłam do domu czarnowłosej a tam, ku mojego zdziwienia był Jack...pijany Jack.
- Siemha Willof ... jakh tam u cjebie?-zapytał kompletnie piany.
- Facet! Daj. Mi spokój! Czemu jak jesteś pijany, to zawsze do mnie idziesz?-krzyknęła ''lekko'' zdenerwowana dziewczyna.
- Bjo tylko u cjebie mogem siem schować bo.. jakby pan Agarr sjem dowiedział tom miał bym psekichane i straciłby pracę...a jakh wies, chcem być blischo Evki - odpowiedział.
Zastanawiałam się, czy wyjść potajemnie czy go nagrać na telefon... Oczywiście, że go nagram! Już miałam wyciągnąć telefon kiedy on na mnie spojrzał. O nie...
- Ooo! Hejka Elsi! Jok tom u cjebie? Jak sje uciekło z domu tjo potem ma się pjenkne życję!-powiedział przybliżając się do mnie.
- Emm.... śmierdzisz -powiedziałam próbując wyrwać się z jego uścisku.
- Oj tam snieżynko! Tjo jest nas najmniesy problem! -powiedział i zaczął całować mi szyję.
- FROST OGARNIJ SIĘ!-wrzasnęłam odsuwając się od niego.
- Njo pienkna! Nje odchodz!-zaczął za mną biec.
- Willow ratuj!-zacząłem biegać po całym domu.
Czarnowłosa zaczęła płakać ze śmiechu. Weź tu człowieku nie zwariuj!
Nagle Jack wszedł na krzesło i zaczął tańczyć makarenę. Ja chyba zwariuję! Niespodziewanie krzesło rozwaliło się a Jack spadł na mnie.
- No hej ślicznootko..-powiedział czarująco - Czy ten pan i pani są w sobie zakochani?...-zanucił.
On mnie przytulił a ja czułam się jak myszka otoczona przez węża Boe Dusiciela...Help. Me!
Moja kumpela w tym czasie ryczała ze śmiechu na podłodze. Ja nie wierzę w ludzkość.
Niespodziewanie, ku mojego zdziwieniu do domu Will weszła Evilla...o matko... mam przekichane....
***********************************************
TA DAM!!!!! Czekam na hejty XDDD No wiki, ciekawe czym nas zaskoczysz w next rozdziale XDDD HMM czekam na komentarze <3
Ps: pomysł z Jackiem na krześle (i jego tańcem) i spadnięcie na El to pomysł Wiki XD
sobota, 16 stycznia 2016
ALAN RICKMAN/SEVERUS SNAPE NIE ZYJE /*
UWAGA UWAGA! MAM ŻAŁOBĘ!
AKTOR GRAJĄCY SEVERUSA SNAPE'A ZMARŁ W CZWARTEK NA RAKA W WIEKU 69 LAT. (ja sie tego dowiedziałam w czwartek pół godziny po jego śmierci czyli o 14:30 )
ZAPALMY ZNICZE I ZAPALMY ROZDZKI!
Rozdział 9. R U Crazy
[Jack]
Siema siema . Moze... Zacznę dalej co? Następnego dnia poszedłem do Pana Adgarra. Ta... Nudziło mi sie po prostu Okey? El nie ma... Juz... Nie wiem ile ale jest jakos bez niej jakos cicho...spokojnie...nie lubie spokoju. NIE lubie!
Podeszłym do Adgarra. Pech ze to jest moj pan. To jest Adgarr. Koniec kropka.
-Psze pana? -Spytałem. Oczywiście ze byłem przy nim nieśmiały! On mnie mógł zwolnić w 2 sekundy ! A tego to ja nie chce. Chce byc blisko Evilli. Doooobra... I El. Jak w ogóle gdzies sobie jeszcze sama żyje. Heh. Ona? Sama? Żyć? No chyba nie! Haha! Nigdy!
-Tak, Jack?-Odpowiedział pytaniem. Fajnie.
-Bo... Chciałem ...P-poprosić o dzien wolnego... Jak Pan sie zgodzi...-Wydusilem z siebie. Wy wiecie jakie to kuzwa było trudne? I zapewne jest możliwość ze zostanę zwolniony.... Szkoda ;-;
-O dzien wolnego, mówisz?-Spytał z poważna miną.
-Tak... Ale tylko jeden.-Zapewnilem go.
-NO... Skoro tak ładnie prosisz... Dobrze. Masz JEDEN dzien wolnego. -Uśmiechnął sie po czym poszedł znowu w swoją strone. Zapewne poszedł do parku. Co on tak do tego parku ! Hej... A moze trza go posledzic. Nie ! Jack debilu! Wtedy bedziesz juz na pewno zwolniony! A tego nie chcesz. Jestes idiota. KIM JESTES? Jestes idiota. KIM JESTES?! Jestes idiota. No. I tak ma byc! (XD)
***
To mamy sobie dzien wolny. Co by tu porobić. Moze... Pojadę na wycieczkę konna *,* tak! Dawno nie byłem na koniu.,.(nie byłeś na nim 2 dni. ._.) kocham mojego konia. Pobiegłem do stajni. Gdy Do niej wszedłem zobaczyłem mojego pięknego konia. Biało-szarego Rumaka. Ma na imie White. (Oryginalność xd) dosiadłem go i pogalopowalem z nim nad jezioro. Po drodze zacząłem sobie nucić kawałek piosenki "R U Crazy"
Piosenka genialna nie? Wlasnie. Zajebista. Tak sobie ja śpiewałem az nagle widze kogo? Pana Adgarra z jakas łaska która nie jest jego żona. WTF. Kto . To. Jest.
Siema siema . Moze... Zacznę dalej co? Następnego dnia poszedłem do Pana Adgarra. Ta... Nudziło mi sie po prostu Okey? El nie ma... Juz... Nie wiem ile ale jest jakos bez niej jakos cicho...spokojnie...nie lubie spokoju. NIE lubie!
Podeszłym do Adgarra. Pech ze to jest moj pan. To jest Adgarr. Koniec kropka.
-Psze pana? -Spytałem. Oczywiście ze byłem przy nim nieśmiały! On mnie mógł zwolnić w 2 sekundy ! A tego to ja nie chce. Chce byc blisko Evilli. Doooobra... I El. Jak w ogóle gdzies sobie jeszcze sama żyje. Heh. Ona? Sama? Żyć? No chyba nie! Haha! Nigdy!
-Tak, Jack?-Odpowiedział pytaniem. Fajnie.
-Bo... Chciałem ...P-poprosić o dzien wolnego... Jak Pan sie zgodzi...-Wydusilem z siebie. Wy wiecie jakie to kuzwa było trudne? I zapewne jest możliwość ze zostanę zwolniony.... Szkoda ;-;
-O dzien wolnego, mówisz?-Spytał z poważna miną.
-Tak... Ale tylko jeden.-Zapewnilem go.
-NO... Skoro tak ładnie prosisz... Dobrze. Masz JEDEN dzien wolnego. -Uśmiechnął sie po czym poszedł znowu w swoją strone. Zapewne poszedł do parku. Co on tak do tego parku ! Hej... A moze trza go posledzic. Nie ! Jack debilu! Wtedy bedziesz juz na pewno zwolniony! A tego nie chcesz. Jestes idiota. KIM JESTES? Jestes idiota. KIM JESTES?! Jestes idiota. No. I tak ma byc! (XD)
***
To mamy sobie dzien wolny. Co by tu porobić. Moze... Pojadę na wycieczkę konna *,* tak! Dawno nie byłem na koniu.,.(nie byłeś na nim 2 dni. ._.) kocham mojego konia. Pobiegłem do stajni. Gdy Do niej wszedłem zobaczyłem mojego pięknego konia. Biało-szarego Rumaka. Ma na imie White. (Oryginalność xd) dosiadłem go i pogalopowalem z nim nad jezioro. Po drodze zacząłem sobie nucić kawałek piosenki "R U Crazy"
"Are you Crazy , ale you Crazy, ale you Crazy , are you crazy
Must be STUPID if you Think that we can start again!
Are you joking? Must be joking.
You ain't laughting I ain't smoking.
Must be Crazy if you Think that we can start again! "
" Yeah , i Dont need to cry no more!
When you break my heart into twenty-four.
I'll Pick up the pieces you left
If you think I'm coming back
Dont hold your breath!
"I ain't your mister
Couse I'm breaking up with ya
Shoulda hooked up with your sister
Go, now here's my middle finger! (😂)
"Yeah , I'm with my boys
hit the town!
Let's go see what kind of chick Knock me out.
Now I know That She wants me back
Nothing sounds more better than
"Hit the road Jack,Jack"
"Don't call me mister.
Girl I've broken up with ya.
LOVE me now my name is bigger.
Girl I'm giving you the finger (fuck :3) "
sobota, 2 stycznia 2016
Rozdział 8. "Jadymy!"
OK. Przyznaję, że bez Elsy jest nawet nudno, ale cóż... więcej czasu z Jackiem dla mnie!
Adgar wyjechał zaraz po tym, jak państwo Re przyniosło mi śniadanie. Idun zamknęła się w którymś z pokoi i w ogóle nie wychodzi, a osobisty "lokaj" Elsy krząta się za mną, razem z Vincentem.
- Ostatni raz powtarzam! - krzyknęłam na ich obu w kuchni, kiedy chciałam się napić. - Jeden z was mi wystarczy, nie potrzebuję dwóch panów do pomocy!
- Nie mogę siedzieć i brać pieniędzy za nieróbstwo, panienko. - odpowiedział służący mojej siostry. - Dopóki panienki siostra nie wróci, będę pomagał Vincentowi w służeniu tobie.
- Henryku. - może spokojne podejście coś zdziała? - Posłuchaj mnie teraz uważnie. Równie dobrze możesz iść przypilnować pani Re, albo nawet woźnicę. Z jednym "pomocnikiem" dam sobie radę, naprawdę. A urlop nie zaszkodzi, Henryku. - poklepałam zaskoczonego służącego po piersi i przeszłam przez próg kuchni. - Vincent, dzisiaj i ty możesz sobie zrobić wolne. Cały dzień planuję spędzić z woźnicą.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Po wypiciu zimnej wody z cytryną poszłam do stajni, gdzie ostatnio Jack widział Elsę. W boksach stało kilka koni, ale tylko dwa szare - w tym jeden, który, według Jacka, mnie polubił. Ciemnoszara sierść i czarna grzywa lśniły bardziej niż ostatnio, a koń wydawał się uradowany moim widokiem, w gębie przeżuwał jabłko. Zarżał wesoło i wypluł resztki ogryzka na siano.
Zaśmiałam się i podeszłam do niego, gładząc po łbie. Jego grzywa, nie dość, że lśniła, to była gładka, wyczesana i coś tam jeszcze. Oczy zwierzaka wydawały mi się czarne, ale równie dobrze mógłby być to bardzo ciemny brąz.
Znikąd usłyszałam trzaśnięcie wielkich drzwi do stajni. Ze stoickim spokojem odwróciłam się w stronę białowłosego chłopaka, który szedł z niemałą belą siana, uśmiechniętego na mój widok.
- Cześć, Evi. - powiedział, rzucając siano na ziemię. - Co nasza księżniczka tutaj robi?
- Patrzy się na służącego króla tego domu. - odparłam, oglądając jego wyrobione mięśnie na tak wątłym ciele... dziwne.
Jeszcze dziwniejsze było to, że był bez bluzki!
- Niezłe widoczki, prawda? - obrócił się teatralnie. Oboje się zaśmialiśmy. - Chcesz pojeździć, żeby zapomnieć o swojej mazgajowatej siostrze?
- Tak mniej więcej. - uśmiechnęłam się. - Więc, nauczycielu, ubieraj się i bierz się za lekcję.
No to tak... z wejściem na konia nie miałam zbytniego problemu, ale ruszyć i jechać - koń się mnie nie słuchał, albo to ja najzwyczajniej w świecie nie umiałam go prowadzić.
Ale co ja plotę? Przecież ja umiem wszystko! Tylko... zapomniałam, jak się prowadzi konia... mimo, że nigdy na nim nie jeździłam... ;)
Po półgodzinie nauk, kłusowałam po torze dla koni za rezydencją. Toczek nieznośnie skakał mi na głowie, a bryczesy, które musiałam założyć, wpijały mi się w nogi. Nie licząc tego, było zaje..... wspaniale!
Raz zleciałam - Jack, który szedł obok konia, na którym jechałam [upierał się, że ma zakaz jazdy konno... tjaa...], złapał mnie, zanim zaryłam tyłkiem o piach. Wpatrywał się we mnie swoimi szaro-błękitnymi oczami ze śnieżynką w tęczówkach.
Ale nie. Teraz jest czas na naukę, a nie romanse-nie romanse.
- Możesz powiedzieć swoim przyjaciołom, że na ciebie poleciałam, miśku. - powiedziałam, wskakując z powrotem na konia. Chłopak potrząsnął głową i uśmiechnął się szeroko.
- Koniec lekcji. - zarządził. - Idziemy do sklepu, trzeba kupić ci dopasowany strój.
Odprowadziliśmy szaraka do stajni, przebrałam się w swoje czarne rurki, luźną bluzkę na grube ramiączka z galaxy w ciemnych, granatowych kolorach i czarne adidasy na koturnie. Zarzuciłam czarną ramoneskę i wzięłam torbę z pieniędzmi, które dostałam jako rzekome kieszonkowe od Vincenta.
Jack w końcu założył bluzę i ruszył do bramy, gdzie stał powóz. Inny, niż ostatnio. Tamten był również czarny, ale na dwie osoby i woźnicę, bez dachu. Chłopak wskoczył na swoje miejsce, ja zajęłam te z tyłu i rozsiadłam się na dwuosobowym siedzeniu, pokrytym ciemnoczerwoną poduszką.
***
W sklepie zaczęłam oglądać wszystkie komplety strojów, które miały ciemne kolory. Jack, zniecierpliwiony, chodził za mną i nieudolnie wskazywał ubrania, które miały mi się spodobać.
Po dziesięciu następnych minutach wybrałam komplet w kolorach ciemnego granatu i czerni, oczywiście. W przymierzalni leżał jak ulał, więc od razu go kupiłam.
No, a reszta dnia minęła mi na dalszych lekcjach. Pod koniec dnia galopowałam i skakałam przez przeszkody, ale chyba nie ma się co chwalić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)